Reprezentacja? Wypadłem z tego pociągu. Może mogłem o sobie przypomnieć? (original) (raw)
Autor:redakcja
15 czerwca 2019, 06:33 • 20 min czytania komentarz
Parę lat temu mieliśmy polską Borussię Dortmund, w poprzednim sezonie natomiast najbardziej biało-czerwonym klubem w Niemczech była jedna z największych rewelacji rozgrywek, Fortuna Duesseldorf. Wypożyczony ze Stuttgartu Marcin Kamiński, od rundy wiosennej również wypożyczony, z tym że z Sampdorii, Dawid Kownacki. Ale na nich wyliczanka się nie kończy, bo choć mało kto o nim nad Wisłą pamięta, w Polsce urodził się i mieszkał przez pierwszych osiem lat życia także wicekapitan F95. Adam Bodzek.
– Spróbujemy po polsku, ale jak będzie mi brakowało słów, to musisz mi pomóc – zadeklarował jeszcze nim włączyłem dyktafon.
A potem okazało się, że moja pomoc w ogóle nie była potrzebna. Bodzek, choć z Polski wyjechał jako ośmiolatek i nigdy do naszego kraju na dobre nie wrócił, nadal w naszym języku porozumiewa się naprawdę dobrze. Nie ukrywa, że bardzo pomogła mu w tym obecność w szatni Fortuny Duesseldorf “Kamyka” i “Kownasia”.
W restauracji hotelu Tulip Inn, położonego tuż przy stadionie Fortuny, porozmawialiśmy między innymi o reprezentacji Polski, z którą jego drogi jakoś nigdy się nie skrzyżowały, choć wielu wystarczało do powołania zdecydowanie mniej niż jego 66 meczów w 1. Bundeslidze i 242 w 2. Bundeslidze. O karierze spędzonej w klubach w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. O potencjale tkwiącym w najbiedniejszej w niemieckiej elicie Fortunie Duesseldorf. O niedoszłym transferze do ekstraklasy. I wielu, wielu innych.
***
Czujesz się piłkarzem w Polsce zapomnianym? W podsumowaniach występów Polaków za granicą rzadko można znaleźć twoje nazwisko, większego wywiadu z tobą nie widziałem, mniejszego w sumie też, trafiłem tylko na jeden nieduży materiał “Przeglądu Sportowego” i to w zasadzie tyle. Uwiera cię to w jakiś sposób, czujesz że to trochę nie fair?
– Nie. Wyjechałem w 1994 roku, miałem osiem lat. Może przez to jestem zdaniem większości bardziej Niemcem niż Polakiem. Ale nie dotyka mnie to.
W niemieckich mediach też nie ma cię za wiele.
– W ogóle u nas gdy ktoś gra w 2. Bundeslidze, czyli jak ja przez większość kariery, to interesują się tym tylko media lokalne, regionalne. Większe gazety zaczynają o tobie pisać dopiero, gdy awansujesz. Ale zwykle pierwsi do wywiadów są ci, którzy strzelają bramki, dają asysty. Czyli nie ja (śmiech). To jest normalne, że grających w defensywie przepytuje się rzadziej. Ale ja też nie muszę być tak mocno eksponowany, nie czekam, aż ktoś o mnie napisze, przyjedzie nagrać jakiś filmik.
Był czas, gdy ściągano do kadry wielu zawodników z Polskimi korzeniami grających w Niemczech. Eugen Polanski, Sebastian Boenisch, Adam Matuszczyk. nawet w polskich mediach modne było szukanie piłkarzy z polskimi korzeniami, “pchanie” ich do reprezentacji. W twoim kontekście czegoś takiego nie było chyba w ogóle.
– Nie, nic. A faktycznie byli Boenisch, Polanski… Może to był mój błąd, powinienem był zadzwonić do jakiejś gazety, zameldować się, udzielić wywiadu. Miałem kontakt z panem Włodzimierzem Smolarkiem, kiedy grałem w 1. Bundeslidze w Duisburgu. Zbierał o mnie informacje, rozmawiał ze mną, często do mnie telefonował. Później spadliśmy do 2. Bundesligi, kontakt się urwał. Sztab reprezentacji stwierdził, że będzie przyglądał się bardziej polskiej lidze, najwyższym klasom rozgrywkowym poza krajem, na drugie ligi już zdecydowanie mniej. Spadając z ligi wypadłem z tego pociągu. Później jeszcze raz znalazłem się w 1. Bundeslidze z Fortuną, w sezonie 2012/13, ale wtedy w ogóle nie pojawił się nawet temat reprezentacji Polski. Nie poukładało się to wszystko tak, by mieć szansę zagrać.
To, że reprezentacja nie patrzy do 2. Bundesligi brzmi jak tania wymówka, przecież choćby Adam Matuszczyk był stamtąd powoływany.
– To co innego, on był wypożyczony z pierwszoligowej Kolonii.
Ale powołania, gdy grał w 2. Bundeslidze mimo to dostawał.
– No to może nie grałem dość dobrze. Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym za wiele. Zawsze myślałem, że jeśli będę grał równo, dobrze, to może mnie w końcu zauważą, coś się uda. Ale widocznie nie tak miało być.
A transfer do polskiej ligi? On też nie był ci pisany?
– Lech Poznań interesował się mną parę lat temu. To było krótko przed pierwszym awansem do 1. Bundesligi z Fortuną Duesseldorf w 2012 roku. Ale nie był to jakiś szczególnie konkretny temat, bardziej zapytania, czy jest możliwość, jako że kończył mi się kontrakt. Nie deklarowałem się jednoznacznie, ale dla mnie zawsze istniała możliwość zmiany klubu. Nie jestem takim piłkarzem, który w obliczu jakiejś zmiany od razu jest na nie. Urodziłem się w Polsce, mam rodzinę w Polsce, była szansa zagrać w Polsce, więc byłem na to otwarty. Ale skoro udało się wejść do 1. Bundesligi, to przedłużyłem kontrakt w Fortunie i sprawa upadła.
Z polskiej ligi tylko Lech pytał?
– Nie, nie tylko. To było tak, że skontaktował się ze mną jeden agent i powiedział, że ma kontakty w Polsce. Powiedział mi o Lechu i o jeszcze dwóch innych klubach, ale już nie pamiętam, o jakie zespoły chodziło.
Ciebie nie ciągnęło do powrotu? Wyjechałeś jako ośmiolatek, więc jakieś wspomnienia z dzieciństwa w Polsce miałeś.
– Przez całą swoją karierę grałem tak naprawdę w dwóch klubach, w Duisburgu i Duesseldorfie. Dobrze się czułem, wszystko mi pasowało, te kluby zawsze na koniec kontraktu chciały go ze mną przedłużyć. A jednocześnie sezon w sezon sytuacja była taka, że mógł się trafić awans do 1. Bundesligi. Nie byliśmy średniakiem, tylko zawsze zespołem z ambicjami, by coś wygrać. Dwa razy udało się z Duisburgiem, rok temu udało się po raz drugi z Duesseldorfem. I tu, i tu ciągle byliśmy na szlaku do najwyższej ligi. A Bundesliga to jest TOP3 w Europie. Za dzieciaka patrzyło się na mecze ligi niemieckiej i myślało się: “no, tu to by było fajnie zagrać”. Nie ma nic lepszego niż spełnianie takich marzeń.
Czym w ogóle był spowodowany wyjazd do Niemiec?
– Rodzice tak zdecydowali.
Jechali za pracą?
– Tak, dokładnie. Rodzina ze strony mamy wyjechała wcześniej i cały czas namawiała moich rodziców, żeby również się na to zdecydowali. Na początku byli niechętni, ale w 1994 zdecydowali, że się pakujemy, no i od tamtej pory mieszkamy w Niemczech.
Dla ośmiolatka to był trudny czas? Pamiętam, jak moi rodzice powiedzieli, że zmieniamy mieszkanie, a chodziło tylko o przeprowadzkę dwadzieścia kilometrów dalej. Parę tygodni się do nich nie odzywałem. A tu mówimy o wyjeździe nie kilkadziesiąt, a kilkaset kilometrów od Zabrza.
– Powiem ci, że nie pamiętam, żebym jakoś zareagował płaczem czy złością. Było to bardziej na zasadzie:
– Jedziemy?
– Jedziemy.
– No dobra, to kiedy?
A jak to było po przyjeździe, w nowym otoczeniu?
Przypominam sobie tylko, że od razu po przyjeździe zacząłem chodzić do szkoły, gdzie mieliśmy grupowe stoliki, przez to było łatwiej zawiązać relacje. W dodatku tak trwałe, że dziś wielu kolegów ze szkolnej ławki to są moi najlepsi przyjaciele. Wbrew pozorom to był naprawdę fajny czas. Po szkole rzucałem plecak za drzwi domu i od razu biegłem na boisko. W pięciu-sześciu zawsze graliśmy razem, piłka na dobre nas połączyła. A z kolei gdy wracam do Zabrza, w odwiedziny do babci, to okazuje się, że na moim starym osiedlu wszyscy gdzieś powyjeżdżali, poszli swoją drogą.
W jednej z niemieckich gazet znalazłem wywiad z tobą, w którym mówiłeś coś o pracy jako listonosz. Do końca nie wiedziałeś, że z piłki będziesz mógł się utrzymać?
– Nie, to nie tak, po prostu miałem praktyki ze szkoły na poczcie. Akurat wszystko dla mnie się tak fajnie poukładało, że w momencie, kiedy skończyłem szkołę, podpisałem kontrakt na pierwszą drużynę. To było płynne przejście z jednego w drugie. Ale dopiero w ostatnim roku juniorów przeszedłem do Duisburga, wcześniej grałem w maleńkim klubie SpVgg Erkenschwick.
Jak Duisburg cię tam wypatrzył?
– Miałem szczęście, bo ich grupa A-Junior nie grała w najwyższej klasie rozgrywkowej i nie szukali pod jej kątem w Borussii Dortmund, w największych klubach grających w Bundeslidze, ale też w mniejszych i tak trafili na mnie. Coś we mnie zobaczyli, że chłopak się przyda.
Zaczepiłeś tam i jak tak patrzyłem na przebieg twojej kariery, to można go ograniczyć do okręgu o promieniu 30 kilometrów. Przypadek, czy taki z ciebie domator, że nigdy nie paliło ci się do przeprowadzki gdzieś w inny rejon kraju?
– Tak wyszło (śmiech). Nadal mieszkam w Recklinghausen, czyli tam, gdzie w ’94 przeprowadziliśmy się z rodzicami, ale zawsze na pierwszym miejscu była ambicja i nie wzbraniałem się przed transferem gdzieś dalej. Ale oba kluby zawsze przedłużały ze mną kontrakty, perspektywy w nich były, w regionie to czołowe zespoły. Duisburg ma teraz problemy, spadł do 3. Ligi. Najbardziej mi jednak żal tego, że w sezonie 12/13 nie utrzymaliśmy się w 1. Bundeslidze z Fortuną, bo byłaby zdecydowanie większa szansa, by zbudować tutaj coś większego.
Grając w Duisburgu, w Duesseldorfie, życie piłkarza, wielkie wyjazdy zagraniczne, to wszystko jakoś cię ominęło. Nie graliście w europejskich pucharach. Mimo że sportowcy często mówią o tym, jako o nieodłącznym elemencie kariery, ty tak naprawdę nie zaznałeś życia na walizkach.
– Czuję się w tym miejscu na ziemi dobrze. Zależy, jaki się ma plan na siebie. Dla mnie ważna jest rodzina, przyjaciele, dobre samopoczucie. Jeśli to wszystko gra, a klub jest w stanie sprostać mojej ambicji, to mogę mówić, że jestem szczęśliwy. Nie wiem, jak by to było, gdybym powiedział agentowi: “Musimy coś zmienić. Szukaj czegoś kompletnie nowego dla mnie”. Myślałem, że co ma być, to będzie i że zastanawiał się będę, gdy już pojawi się coś konkretnego.
Nigdy nie wyszedłeś sam z inicjatywą zmiany klubu, szukania nowego bodźca, nowej motywacji?
– Nigdy. Ale może to dobrze, że nigdy nie musiałem. Bo to oznacza, że nikt nigdy, ani w Fortunie, ani w MSV nie wziął mnie na rozmowę i powiedział: “słuchaj, już cię nie chcemy”.
Jesteś w Fortunie już od ośmiu lat, tylko Oliver Fink ma dłuższy staż. Czujesz się pewnego rodzaju legendą, symbolem tego klubu?
– Legendą to nie. Ale wiem, że jestem postrzegany jako ktoś szczególny. To normalne, gdy jesteś w jednym klubie przez tyle lat. Bardzo zależy mi na Fortunie. Mieliśmy i bardzo dobre, i dużo gorsze czasy. Jest potencjał, żeby Fortuna stała się regularnym uczestnikiem Bundesligi. Gdyby to się udało, gdybyśmy znaleźli się wysoko w pięcioletnim rankingu, według którego liczone są wpływy z praw telewizyjnych, to moglibyśmy się stać bardzo dobrym klubem. Stadion jest bardzo ładny, miasto jest ogromne.
Piąte największe w Niemczech, z bardzo dużym potencjałem ludzkim, przemysłowym.
– Jest w nim przede wszystkim bardzo dużo firm, które mogłyby w nas zainwestować. Tylko że najpierw musimy zbudować zaufanie do klubu. Wszystko to trzeba wypracować. Przydałyby się trzy-cztery lata z rzędu w 1. Bundeslidze, jestem przekonany, że wtedy stalibyśmy się dla nich atrakcyjnym partnerem.
Gdybyśmy przeszli się teraz centrum Duesseldorfu, to moglibyśmy przejść nieniepokojeni, czy miasto do tego stopnia interesuje się piłką, że regularnie ktoś by ciebie zaczepił, poprosił o zdjęcie?
– Duesseldorf jest miastem, które interesuje się piłką, żyje z zespołem. Nawet w czasach, gdy nie byliśmy w 1. Bundeslidze, kiedy bywało ciężko, czuło się ich wsparcie. A czy ludzie by nas zatrzymywali na mieście? Pozdrawialiby nas na pewno, ale raczej by nie zaczepiali, nie musielibyśmy stawać co pięć minut robić sobie z kimś zdjęcie. Czasami słyszę, jak ludzie gdzieś tam mówią między sobą: “patrz, tam idzie Adam Bodzek”, ale nie podchodzą. W Gelsenkirchen, w Dortmundzie jest inaczej. Wielu piłkarzy Schalke mieszka właśnie w Duesseldorfie, bo miasto jest tak duże, że zaznają w nim więcej spokoju, nieco anonimowości.
A w restauracjach płacisz, czy często zdarza się, że właściciele mówią: na koszt firmy?
– Płacimy. No chyba, że jestem w jakimś miejscu często, znam właściciela, to zdarzy się że coś postawi.
Ostatnio sporo mówi się o tym, że Fortuna chce się rozwijać, chce znów znaczyć wiele w niemieckiej piłce, zagościć na stałe w górnej połówce Bundesligi. Na ile to jest realne w najbliższych latach patrząc choćby na to, że w sezonie 18/19 Fortuna zaczynała z najniższym budżetem w całej lidze?
– W następnym sezonie też będzie miała najniższy. I w kolejnym pewnie też. Dlatego musimy zrobić wszystko, co się da, żeby utrzymać Bundesligę. Ten sezon był świetny, ale nie wiemy, co będzie w kolejnym, jesteśmy w takim miejscu, w którym nie da się niczego zaplanować z góry. Jak spojrzymy na pieniądze – zestawiając nas z Mainz, nas z Augsburgiem… Wydaje się, że to nie są takie kluby, które są w dużo lepszym położeniu od nas. Ale oni mają z półtora raza, może nawet dwa razy większy budżet od nas. Dużo czasu upłynie nim ich w tym względzie dogonimy.
Jak więc sobie radzicie z zasypywaniem tej przepaści?
– Musimy funkcjonować jako drużyna, musimy robić wszystko razem. Nie wiem, czy będziemy mieli kiedyś takich graczy, którzy w pojedynkę będą nam wygrywać mecze. Może się uda raz, dwa, ale nie przez cały sezon. Dlatego każdy musi walczyć za każdego.
Motywujecie się w ten sposób? Przypominając, że ten czy tamten klub jest kilka razy bogatszy?
– To jest dla nas duża motywacja. Tyle razy w tym sezonie już udowadnialiśmy, że gdy gramy jako drużyna, możemy pokonać zespół wydający się pod każdym względem lepszy.
Patrząc na ten sezon, Fortuna zdaje się być zespołem, w którym fajnie się pokazać. Pytanie, czy nie będzie trudno zerwać z taką łatką, zrobić krok ku budowaniu zespołu pod siebie? W kwietniu pisało się o tym, że może od was odejść ośmiu-dziesięciu zawodników, wiadomo że Watford ściągnie Dodiego Lukebakio.
– Z jednej strony to wielki plus, bo naprawdę utalentowani piłkarze widzą, że mogą się u nas rozwinąć. Demirbay, Pohjanpalo, Akpoguma, Tah – wszyscy grali u nas, a dziś są wśród czołowych postaci Bundesligi. Wybili się właśnie w Fortunie. Byli wypożyczeni, zagrali dobry sezon i ich kariera poszła do przodu. Florian Neuhaus po sezonie u nas teraz stał się ważną postacią w Gladbach. Zaraz to samo stanie się z Dodim, z Benito Ramanem. Duesseldorf to bardzo dobry adres dla takich piłkarzy, dzięki czemu łatwiej najlepszych młodzików przekonać do wypożyczenia tutaj. Oni chcą pomóc nam, a jednocześnie pomóc sobie. Wybić się.
Dla ciebie, jako dla zastępcy kapitana, to jest trudna sytuacja? Gdy przychodzisz na pierwszy trening w nowym sezonie i okazuje się, że nie znasz połowy twarzy? Jak to w ogóle szybko zlepić w drużynę?
– Musimy sobie z tym radzić. Co sezon może nie zaczynasz od zera, ale od niskiego poziomu zrozumienia. Musisz bardzo szybko stworzyć atmosferę w drużynie.
Co pozwoliło ją wytworzyć w tym sezonie?
– Jesteśmy szczególnym klubem. Jak spojrzysz na Duesseldorf, widać duże miasto i ładny stadion. Ale wielu rzeczy, których potrzeba do profesjonalnej piłki, jeszcze nam brakuje. Nie mamy wielkiego ośrodka treningowego, siłowni, takich rzeczy, które mają inne zespoły. Mają kompleks, w którym niczego im nie brakuje. My mamy małą kabinę, dobudowaną siłownię. Na starcie trzeba tym graczom wyjaśnić, jaki to jest klub, w jakim jest miejscu, dlaczego nie ma tutaj tego wszystkiego, czego by pewnie oczekiwali. Nie zawsze na mecze latamy wyczarterowanymi samolotami, bardzo często lecimy zwykłymi, rejsowymi, z normalnymi ludźmi. Przychodzi ktoś z innego klubu Bundesligi, od razu się dziwi:
– Dlaczego nie lecimy naszym samolotem?
– Nie mamy wykupionego, nie stać nas.
Trzeba tych graczy przeciągnąć na swoją stronę, żeby nauczyli się funkcjonować w naszych warunkach i chcieli tutaj dać z siebie wszystko.
Byli zawodnicy, którzy przychodzili z dużego klubu i doznawali szoku, nie byli w stanie się przestawić?
– Mogli na początku być zaskoczeni, gdybyś porównał nasz kompleks z Hoffenheim, to odstajemy i to bardzo. Ale w planach jest budowa nowego, może jeszcze w tym roku będziemy zaczynać. Dopiero w 2009 roku Fortuna awansowała z 3. do 2. ligi, potem rok w 1. i aż do ostatniego roku znów cały czas w 2. Bundeslidze. A przed 3. ligą klub prawie upadł. No więc skąd to wszystko miałoby się wziąć? Musimy działać małymi krokami. Z jednej strony musisz dać pieniądze za zawodników, którzy pomogą ci się utrzymać w lidze, z drugiej zainwestować, żeby stworzyć bazę. W tym roku udało nam się otworzyć kompleks dla juniorów. Step by step. Ale patrzę na to z tej strony, że może dzięki temu mamy tak znakomitą atmosferę w drużynie, że nic w klubie nie jest perfekcyjne. Wiemy, że mamy małe możliwości, ale potrafimy z nich wyciągnąć bardzo wiele. Każdy może być dumny z siebie, że przy najmniejszym budżecie w Bundeslidze utrzymali się na pięć kolejek przed końcem.
Przypominam sobie wasz poprzedni sezon w 1. Bundeslidze, 2012/13. Do pewnego momentu wszystko szło tam bardzo dobrze, a potem przyszło dwanaście meczów bez wygranej. Mimo to do ostatniej kolejki mogliście się utrzymać, wystarczyło tak naprawdę zwyciężyć w jednym z tych dwunastu meczów, ba – gdyby Hoffenheim nie wygrało w Dortmundzie, gralibyście w barażu mimo tej fatalnej serii. Co tam poszło tak strasznie źle, że zjechaliście z 13. miejsca, z 13 punktami przewagi nad 17. Augsburgiem, aż do 2. Bundesligi?
– Naszym błędem było myślenie, że skoro mamy taką przewagę, to nic się nie stało, że przegraliśmy jeden czy drugi mecz. Mówiliśmy sobie: spokojnie, za tydzień się uda. Nie udało się? No to w następnym, mamy przewagę, nic się nie dzieje. Później zaczęliśmy kalkulować: dobra, nawet jak nie wygramy w ostatniej kolejce, to przecież Dortmund wygra u siebie z Hoffenheim, więc baraże mamy pewne. Przegrali, koniec. Nie dopuszczaliśmy do myśli najgorszego. Byliśmy przekonani, że skoro przegraliśmy tyle meczów, to siłą rzeczy w końcu musimy wygrać.
Wiedzieliście w trakcie meczu z Hannoverem (przegranego 0:3 – przyp.red.), jakie są wyniki na innych stadionach, co się dzieje w starciu Borussii – Hoffenheim?
– Dopiero po meczu się dowiedzieliśmy, że Hoffenheim prowadzi 2:1. Potem chyba Lewandowski strzelił na 2:2, była radość, że jesteśmy w barażach. I nagle gol odwołany, chyba jakiś faul czy coś…
Pamiętasz atmosferę w szatni zaraz po tym meczu?
– Już na boisku do nas doszło, co się stało. Niektórzy szli jeszcze do kibiców, ale ja marzyłem tylko o tym, żeby znaleźć się w szatni. A tam – kompletna cisza. Siedziałem i myślałem nad ostatnimi tygodniami, jaką szansę wypuściliśmy, co się stało. Nie ukrywam, byłem też wkurzony na Dortmund, ale prawda jest taka, że sami to spieprzyliśmy.
Wtedy zaczęliście bardzo dobrze – sześć meczów bez porażki, bez straconego gola – a skończyło się fatalnie. W tym sezonie było dokładnie odwrotnie. Po dziesięciu meczach ostatnie miejsce, siedem porażek, w tym to 1:7 z Eintrachtem. I nagle 3:3 z Bayernem.
– Mecz z Eintrachtem to było… Wszystko, dosłownie wszystko im się udawało. Bramka z przewrotki, od słupka, sam Jović strzelił pięć goli. Ale myślę sobie, że ten mecz nam pomógł. Wtedy zrozumieliśmy, że jak nie damy z siebie stu procent, to nie tylko nie wygramy żadnego meczu, ale kilka będzie się kończyć w taki sposób. Na osiemnaście drużyn, czysto piłkarsko szesnaście w tej lidze było lepszych od nas. Powiedzmy że Norymberga, która z nami awansowała, to ten sam poziom. To był dla nas budzik. Alarm. Ostrzeżenie, co się może stać, jeśli nie będziemy się trzymać planu, jeśli każdy zawodnik nie da z siebie wszystkiego.
A potem okazało się, że potraficie jako pierwsi pokonać Dortmund, wygrywacie z Gladbach. Tylko Eintracht tak wam strasznie nie leżał.
– Ale my bardzo chcieliśmy z nimi powalczyć. Pierwsze minuty – dostają karnego. Idzie ich atak, dośrodkowanie, bramka. Kolejna akcja – atak, dośrodkowanie, bramka. Chcesz coś zmienić w przerwie, a druga połowa wygląda tak samo, masz na końcu 1:7. Myślisz sobie: to 1. Bundesliga, jeśli osiągasz taki wynik, to coś jest bardzo nie tak.
W lokalnych mediach trafiłem na opinię, że jak tylko Fortunie nie idzie, to natychmiast robi się z ciebie kozła ofiarnego. Tak faktycznie jest?
– Już od paru lat tak jest. Może wynika to z tego, jak gram w piłkę, z mojej pozycji? Jak drużyna gra dobrze, to jest o mnie cicho, ale jak przestaje iść, to ludzie sobie o mnie przypominają. Powiedziałem to już w niemieckich mediach, mnie to nie interesuje. Ja wiem dobrze, jaką pozycję mam w drużynie, co trener o mnie myśli. Jakbym spojrzał na ostatnie lata, to zagrałem od pierwszej minuty w każdym z najważniejszych meczów. Czy o spadek, czy o awans, czy po sześciu porażkach w Bundeslidze. Zawsze pierwszy skład.
Jak trwoga to do Bodzka.
– Ja rozumiem, że więcej pisze się o tych, którzy strzelają bramki, dryblują. To nie jest moja gra. Moja gra to gra dla drużyny. Wygrać piłkę, zagrać. Może nie zawsze grać najlepiej, ale moja rola jest taka, żeby sprawić, że ci grający ze mną wyglądają lepiej. Żeby oni czuli się dobrze na boisku, mieli pewność siebie, poczucie bezpieczeństwa w tyłach. Jak jesteś trochę starszy, tak jak ja, to inaczej patrzysz na niektóre rzeczy. Oceny moich występów już nie są dla mnie najważniejsze.
W Polsce często noty Kickera traktuje się jak wyrocznię. Masz czasami tak, że patrzysz tam i widzisz, że zostałeś kompletnie niesprawiedliwie oceniony, czy faktycznie są one adekwatne do gry zawodników?
– One często zależą od jednej akcji. Masz jedną stratę piłki, którą akurat oceniający zapamięta. I po meczu już myśli: “A, kurde, on tam piłkę zgubił na własnej połowie. No to 4,5”. A z kolei ładnie strzelisz na bramkę, zagrasz dwa fajne passy i nagle jesteś w jedenastce kolejki. Mnie te noty nie szkodzą, ale wiem, że jest wielu zawodników, którzy w poniedziałek czekają przed komputerem aż noty się pokażą. Są tacy, którzy dzwonią natychmiast do agenta: “ty, dzwoń do Kickera, bo dali mi za nisko”. Nie wydaje mi się, by którykolwiek klub na podstawie tych not miał decydować, czy chce jakiegoś zawodnika, czy nie. Taka nota to jest zdanie jednej osoby.
Które jednak wpływa na opinie, bo nie jesteś w stanie co kolejkę zobaczyć wszystkich dziewięciu meczów.
– Masz rację, bo kibice to potem czytają i mówią między sobą, że ten zawodnik to zawsze gra Scheiße. Gówno.
“Wszyscy mogą być przeciwko Adamowi Bodzkowi, ale zawsze będzie za nim murem stać jedna osoba – trener Friedheim Funkel”. Na taką opinię trafiłem przeglądając niemieckie portale przed naszą rozmową, że jesteś u niego nie do ruszenia i zawsze może na tobie polegać.
– Tak. On mi dał zaufanie. Jak przychodził do Fortuny, akurat sześć albo siedem meczów spędziłem poza kadrą meczową. Ale znał mnie z poprzednich lat, więc pierwsze co zrobił, to wypytał innych zawodników – mnie jeszcze wtedy nie – dlaczego nie gram. Mieliśmy wcześniej dwóch młodych trenerów, oni chcieli zacząć coś nowego w tym klubie, postawić na inne nazwiska. Ale nie udało im się. A pierwsze, co zrobił trener Funkel? Fink i Bodzek z powrotem do pierwszej jedenastki. I popatrz, od kiedy on tutaj jest, wszystko nam się udaje. Ja z nim mogę porozmawiać o wszystkim, on zawsze wali prosto z mostu.
– Adam, słuchaj, dobrze zagrałeś w dwóch ostatnich meczach, ale w kolejnym cię posadzę, chcę dać szansę komuś innemu.
– Dobra, wiesz, że jak tylko będziesz mnie potrzebował, jestem.
To jest fajne. A sukces Fortuny z tego sezonu pokazuje, że potrafi budować dobre relacje z piłkarzami.
Teraz w Niemczech obrodziło młodymi, nowoczesnymi trenerami. Tu tablet, tam dron, bez przerwy jakieś innowacje. Jak Funkel się w tym odnajduje?
– Ale on też pracuje na takich rzeczach. Z tym, że nie sam, ma sztab ludzi. Analityków, asystentów. Ma 65 lat, ale w głowie pozostał młody. Myśli jak gracz, potrafi dotrzeć do młodych piłkarzy. Na treningu nie jest tak, że krzyczy. Stoi z boku, wyciąga wnioski, daje prowadzić zajęcia drugiemu trenerowi. Mi się jego sposób prowadzenia drużyny bardzo podoba. Nie jest tak, że udaje, że wie wszystko najlepiej. Ma dobrego specjalistę od przygotowania fizycznego, to daje mu z nami pracować.
Funkel sprawia też wrażenie człowieka, który nie bawi się w utarte stwierdzenia, tylko wali prosto z mostu. “Wiem, że teraz jest fajnie, a za rok, jak wyniki będą gorsze, to mnie zwolnią, wiem” i tym podobne.
– Jest czterdzieści lat w biznesie, zna go od podszewki. Wie, jak to funkcjonuje. Wielu jest trenerów, którzy idą ciągle w jedną stronę, nie patrzą na lewo, na prawo. Nie dostrzegają zagrożeń.
Patrząc na Fortunę 2018/19, kto z tego zespołu zrobi największą karierę?
– Myślę, że Dodi. Innym życzę wszystkiego najlepszego, ale Dodi ma największe możliwości. Wielki talent. Szybki, dobry strzał i ma poukładane w głowie. Wie, czego chce i w jaki sposób ma wyglądać jego kariera. Wyznacza sobie cele, ma w głowie kolejne etapy, planuje na dwa, trzy lata do przodu. Ważne, żeby grał. Bo można iść do fajnego klubu, gdzie posadzą cię na ławce, półtora roku nie będziesz grał i znów zaczynasz niemalże od zera.
A Marcin Kamiński i Dawid Kownacki?
– Widać, że Dawid ma bardzo dobre umiejętności, super z piłką przy nodze, szybki. Napastnik, skrzydłowy. Może uda się go jeszcze raz wypożyczyć na rok, bo bardzo by nam się przydał w kolejnym sezonie. Trafił tu zimą, miał kontuzję, jego kobieta była w ciąży. Nie było mu łatwo, nie przygotowywał się z nami. Przyszedł z dnia na dzień. Gdyby przeszedł z nami całe przygotowania, albo chociaż drugi obóz, bardzo by mu to pomogło. Jest silny, umie wygrywać pojedynki, strzelać gole, pasuje do Bundesligi. A Marcin chyba pokazał we wszystkich meczach, że jest dobrym obrońcą. Bardzo nam pomógł. Fajnie by było, jakby został, bo nie ma tak dużo lewonożnych stoperów, którzy wygrywają pojedynki, mają dobre wyprowadzenie piłki.
W Duesseldorfie rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl
Kiepska forma Iworyjczyka. Napastnik na wylocie z beniaminka La Liga
Jeszcze niedawno był w kadrze Probierza. Teraz trafi do Serie C?
Odra Opole dalej się zbroi. Tym razem do drużyny dołączył pomocnik Miedzi
Kuriozalna sytuacja w Serie A z Polakiem w roli głównej [WIDEO]
Klub niemieckiej Bundesligi zwolnił trenera tuż po świętach
Kowal: Mogłem prowadzić kadrę zamiast Antigi, ale nie czułem się gotowy [WYWIAD]
Spadek oglądalności, wszechobecna krytyka. Czy NBA jest w kryzysie?
Grabara: To najgorszy piłkarz, jakiego w życiu widziałem. Padły mocne słowa